W zielone gramy
Mama Lucia miała rękę do kwiatów, ja niekoniecznie, byłam zbyt zajęta, zbyt niecierpliwa, za mało uważna. Rośliny w domu rodzinnym rosły niezależnie ode mnie, podlewane ręką rodzicielki, a po latach, gdy już rezydowałam na swoich włościach, po prostu schły na potęgę, lub gniły. Po wszystkim lądowały w koszu. Szast – prast. Były – nie ma. I tyle. Nie miałam do nich głowy. Nie byłam przywiązana, wolałam ekscytować się bez końca przepastną czernią sceny. […]