“Baba w górach – utrapienie, niepotrzebny balast ” – tak o polskich himalaistkach myśleli ich koledzy po fachu. Nawet, kiedy Wanda Rutkiewicz stanęła na szczycie Everestu jako pierwsza Polka i Europejka, gdy zdobyła K2 i pozostałe ośmiotysięczniki … No cóż… Gratulowali niemrawo, od niechcenia, nie było klubowej fety, ściskania rąk, wiwatów. Nie było szczerej radości, mimo, że wszyscy znali się od lat i łączyło ich braterstwo liny. Sukces Wandy był raczej tematem żartów środowiskowych, powiedzonek: “Najpierw weszła Wanda, a potem cała banda”, niewybrednym męskim motywatorem: “Skoro baby weszły, to my też wejdziemy!”.
Koledzy mówili o Wandzie z pogardą, plotkowali. Zazdrościli jej popularności, drwili.
W najwyższych górach świata, w czasie złotej ery polskiego himalaizmu, nie było żadnej taryfy ulgowej, nowy porządek pionowego świata trzeba było dopiero wykuć, nie został dany kobietom ot tak, sprawiedliwie. Kobiety musiały UDOWODNIĆ swoją wartość np. nosząc tyle samo kilogramów na plecach, co dużo silniejsi od nich panowie, zakładając w trzaskającym mrozie kilometry poręczówek, torując drogę w śniegu, walcząc zaciekle o każdy centymetr wzniesienia. Jak równy z równą. Bez kurtuazji i dobrego wychowania. Bez romantyzmu, uniesień i rycerskiego kodeksu. Rywalizując z zapatrzonymi w siebie szowinistami.
Na 8000 obowiązywało prawo silniejszego. Prawo góry. Prawo pierwszego wejścia.
Himalaistki. Kobiety z żelaza. Źle ubrane, słabo wyposażone, ale o determinacji i nerwach ze stali. Miały odwagę wejść na teren zarezerwowany dotąd dla mężczyzn, siłą zgarnąć tytuł “zdobywcy”, “odkrywcy”. Zaistnieć w historii na tych samych prawach, bez przemykania bocznymi drzwiami. Przetarły drogę naśladowczyniom, zainspirowały pokolenia.
Kobiety – legendy. Lodowe wojowniczki.
Okupiły niezależność cierpieniem i samotnością, nierzadko zdrowiem i życiem.
Dzięki nim polski himalaizm kobiecy jest obecnie równy męskiemu. Wspinać się mogą wszyscy, bez różnicy.
Zmiana się dokonała.

foto: domena publiczna