Dość naiwnie sądziłam, że najbliżsi po śmierci będą stale odwiedzać mnie w snach, że będę “czuć” ich obecność, ich wsparcie. Że otworzy się miejsce magicznego połączenia, miejsce wrażliwe, trzecie oko.
Nic takiego się nie wydarzyło.
To w sumie oczywiste. Nasze relacje, ich wagę i ciężar, kreowaliśmy przecież żyjąc, na bieżąco, w teraźniejszości, twarzą w twarz, w dzianiu. Nie patrząc na nieuchronne “żegnaj”, na ostateczną perspektywę końca. Nie inwestowaliśmy w metafizykę, ale w soczyste i pełne barw życie.
Odwrotnie materialne stany skupienia okazały się, po wszystkim, mało kompatybilne z “tu i teraz”. Drzwi pomiędzy wymiarami były i pozostają zamknięte. Żadnych duchów, żadnych rad, ani wirtualnych ekscesów. Moi zmarli odeszli permanentnie.
Bez żalu, ale z uważnością, powracam do miejsc połączenia, części wspólnych, okruchów pamięci, ulotności, wrażeń. Snuję pasma dni, tygodni, łowię szczegóły, opowiadam.
Czy te zdarzenia miały miejsce? Czy były prawdziwe?
Nie potrafię zdecydować na pewno, nie pamiętam. Dysponuję tylko fragmentami, zniekształceniami, niepełnymi danymi, wspomnieniami przefiltrowanymi przez zmysły, emocje i czas.
