Marzec jest trudny. Pełen wspomnień. Zawirowań nie tylko pogodowych. Ludzkich wahań. Nastrojów. Eteryczności, łez i liryki. Pełen Mamy.
Brak mi jej. W prostej codzienności, piciu kawy, wyglądaniu przez kuchenne okno, rysowaniu kreski na powiece. Tęsknię za „zjesz coś?”, plotkowaniem, atakami śmiechu i niekończącymi się dyskusjami o książkach. Za byciem w światach równoległych. Dalekich, ale spójnych. Miałyśmy dużo wspólnego (nie tylko DNA) i równie bardzo byłyśmy podzielone. Te podobieństwa i różnice, których dziś każdej mi brak, składały się na obraz naszych relacji i były częścią mnie samej. Przenikały się z tym, co tylko moje. Współtworzyły … mnie. Teraz to miejsce zieje pustką, chłodem i wieczną nieobecnością. Jest nadal czułe.
Matka odeszła cicho. Szast, prast i już. Opuściła życie jak nudne przyjęcie, po angielsku. „Żeby śladów nie zostawiać”. Mój świat zatrząsł się w posadach, a wielkie drzewo runęło.
Widzę jej rysy w swoich, słyszę tembr głosu, gdy rozmawiam z siostrą. Obrazy napływają z łagodnością. Spokojnie,„leciuteńko, na paluszkach… „
Dwa lata to dość, żeby przestało palić żywym ogniem. Łzy gromadzą się pod powiekami, ale już nie płyną ciurkiem. Pięści przestały się zaciskać. Ból mija. Schodzi na plan dalszy, choć moje wewnętrzne dziecko jest nadal zranione, skulone i w pretensji. Smutne pod spodem.
Tymczasem mam ją ze sobą. Stale. W innym stanie skupienia, energetycznym i bardziej spiryt. Jest jak zegarek kieszonkowy, czy portfel. Obecna! Teraz nawet bardziej, niż przedtem. Słyszę w myślach jej komentarze. Konsultuję się w różnych sprawach. Pytam i wiem doskonale, co odpowie. Niemal pamiętam brzmienie jej głosu, konstrukcje słów, ciągi zdań, logikę argumentów. Nie zawsze się zgadzam (właściwie rzadko), ale wiem, że mogę, że chce dla mnie jak najlepiej, że jej zależy.
„… już wolne. Odeszło… „
Odrzucałam świadomość jej śmierci. Strata?- to niedorzeczne! Kiedykolwiek byłoby zbyt wcześnie. Od zawsze przecież miałam mamę. Od kiedy pamiętam byłam córką. To jedna z pierwszych ról, która mnie określała, jak druga skóra. Nie czułam jej, dopóki nie straciłam. Teraz mam nerwy na wierzchu. Drżące, wrażliwe miejsca, które zabliźniają się bardzo, bardzo powoli.
” Lecz widać można żyć … bez… powietrza”
Cóż… Nie ma dobrego czasu na odchodzenie.
Mamy tylko to. Tylko tu i tylko teraz. Kurczące się ciała i możliwości. Kompost. Jesteśmy skazani na tymczasowość, cykliczne przemijanie i po prostu nie da się wrócić do początku, jakiegoś miejsca w czasie, ani wczytać nowego oprogramowania. Żadne pieniądze świata tego nie umożliwią, nikomu. Podążamy wszyscy w jednym kierunku, do mety. Krok za krokiem, z oporem, lub bez, normalnie, lub wydziwiając, ale mimo wszystko zgodnie z biologią i naszym przeznaczeniem. Co ciekawe, skupieni na przeciwdziałaniu nieuniknionemu pozwalamy by to, co ważne przepływało obok, niezauważane, zbyt kruche. Często ignorujemy znaki i kolejne szanse. Tak po ludzku niedoskonale, fokusujemy się na procesach, które są zupełnie poza naszą kontrolą, zamiast korzystać z każdej, nawet drobnej, dostępnej chwili, dostrzegać ją, celebrować i wyciskać jak cytrynę. Praktyka powszechna, dość bezmyślna i długofalowo szkodliwa. Ogólnie, zupełnie bez sensu.
Od dzisiaj – bez grymasów! Korzystajmy! Doceniajmy! Szkoda czasu na gorzkie żale, rozrywanie szat i niedobór życia w życiu. „Żyjmy, póki starczy siły.”
Całe szczęście, że zdążyłam ją kochać po dorosłemu.
„Jesteś zmęczona, wracaj do domu” – powiedziała do mnie z troską (jednocześnie będąc w słabości i bólu, w przeddzień operacji), z troską, której zrozumienie nie zawsze jest nam dane, a doświadczenie bywa rzadkością. Rarytasem. Niekiedy całe życie upływa nam na poszukiwaniach.
„… nie udawaj uczucia (…) nie podchodź cynicznie do miłości (…) Bo ona jest wieczna.”
Czułe spojrzenie, delikatny uśmiech i słowa, których głębia i tkliwość zostaną ze mną na zawsze. Troska powiązana z miłością. Skarb. Sedno. Moralne wsparcie. Cudowność beztroskiego dzieciństwa, niezwykła swoboda przytuleń, fantazyjność, poczucie bezpieczeństwa, czułość, świadomość, że jestem ważna, mądra, chciana. Dzięki temu czasowi z Nią, stabilności i swobodzie zyskałam szkielet, żeby się oprzeć, przestrzeń żeby marzyć i odwagę, by realizować siebie. I zgodę na niezgodę, na dyskurs i bunt. Na zebranie wojsk i odwrót. Jestem wielu barw nieskończoną możliwością. Dzięki Niej.
Macierz sprawdziła się bez zarzutu.
„Drgnęły Madonny i orszak stukonny.
Ruszył z kopyta.”