Aż trudno mi uwierzyć, że minęło 10 lat od spełnienia mojego wielkiego marzenia.
Każdy z nas je ma. Moje, odkąd pamiętam było związane z teatrem. W moim rodzinnym domu wisiało w przedpokoju na piętrze (i jest tam nadal) wielkie kryształowe lustro. Już jako mała dziewczynka godzinami tańczyłam przed nim własne kompozycje ruchowe, improwizowałam swoje „układy”, lub dialogowałam sama ze sobą i nagrywałam głos na Grundigu (magnetofonie kasetowym z lat 80). Robiłam do lustra miny i patrzyłam, jak wygląda wtedy moja twarz. Gestykulowałam. Śpiewałam miksy różnych piosenek. Przechodziłam płynnie z jednej czynności w drugą i nigdy nie byłam znudzona. Spędzałam tak mnóstwo czasu.
Teraz właściwie robię to samo. Tylko pod innym adresem i z użyciem lepszego sprzętu.
Od zawsze chciałam mieć własny teatr. Dążyłam do niego z całych sił. Niestrudzenie. Najpierw zbudowałam zespół (Niezależną Manufakturę Taneczną), pracujący regularnie, w różnych przestrzeniach. I repertuar. Potem otworzyliśmy się na publiczność, zaczęliśmy mieć swoich fanów i stałych odbiorców. W 2010, po prawie dziesięciu latach działań, kilkudziesięciu zrealizowanych spektaklach mieliśmy swój styl. Byliśmy rozpoznawalni i gotowi do pójścia naprzód. Potrzebowaliśmy tylko własnej sceny.
Nazwaliśmy ją Centrum Inicjatyw Artystycznych. Żartujemy do tej pory, że to agenda CIA we Wrocławiu. Nasze „szpiegowanie” dla kultury.
CIA urzeczywistnił poryw gorących serc. Wiosną 2010 roku, w ciągu niespełna dziewięciu tygodni zdołaliśmy, bez pomocy ekipy fachowców, entuzjazmem i pracą wielu rąk stworzyć prawdziwy teatr. Zupełnie jak w amerykańskich wyciskaczach łez. Dzięki ludzkiej życzliwości. Po latach tułaczki, wynajmowania przeróżnych przestrzeni, działań gościnnych, „u kogoś” poczuliśmy, że jesteśmy gotowi skoczyć na głęboką wodę.
Chcieliśmy wreszcie zrealizować nasze marzenie i zbudować niezależną scenę, własne kameralne miejsce do twórczej pracy. Znaleźliśmy lokal, zdobyliśmy trochę środków na remont i zaczęliśmy urzeczywistniać plany. Ku naszemu zaskoczeniu środowisko artystów ruszyło nam z pomocą. Ludzie sztuki, przyjaciele, znajomi znajomych, niekiedy jednostki zupełnie nam nieznane, sami z siebie, pojawiali się na placu budowy, ubierali dresy i brali się do roboty. Przez wiele godzin, dzień w dzień, bez żadnego wynagrodzenia.
Teraz, gdy o nas myślę, taka inicjatywa wydaje mi się niemożliwa do zrealizowania, wręcz nierzeczywista. A przecież miała miejsce. Tak właśnie powstało CIA. Stworzone przez ową spontanicznie zebraną i mocno zaangażowaną wspólnotę. Pracowaliśmy wszyscy jak jeden organizm, albo dobrze naoliwiony mechanizm, jak zespół, który działa ze sobą od lat i zna się jak łyse konie. Wspólnie malowaliśmy ściany, kładliśmy panele, wstawialiśmy drzwi, montowaliśmy lampy, krzesła, szafy, lustra, szyliśmy kotary. Robiliśmy wszystko pod presją czasu, ale świetnie nam szło. Patrzyliśmy, natchnieni entuzjazmem, jak z każdym dniem rośnie i pięknieje MIEJSCE. Planowaliśmy uroczyście je otworzyć 10 kwietnia. Pod koniec marca szło nam z robotą tak znakomicie, że niemal mieliśmy pewność, że nic nie będzie w stanie nas zatrzymać. Szybcy jak wicher, na początku kwietnia mogliśmy już urządzać wnętrze teatru. Jedna z wrocławskich aktorek, zakupiła ze swoich oszczędności 80 krzeseł na widownię (służą nam do dziś), ktoś inny przywiózł drewniane stoły i krzesła (jako prezent od jednego z pubów), a zaprzyjaźniona organizacja pozarządowa podarowała nam całe nagłośnienie (mamy je do tej pory), dostaliśmy meble, komputer, masę sprzętu remontowego, piękne fotografie do ozdobienia ścian i niezliczone ilości drobnych przedmiotów, które zawsze się przydają.
Zaistniała sytuacja, której nie spodziewaliśmy się zupełnie. Zostaliśmy otoczeni niesamowitym wsparciem, które przekładało się nie na słowa, ale na działanie, konkretną pomoc. CIA stworzyło niepospolite ruszenie, prawdziwa artystyczna wspólnota.Nigdy nie zapomnę widoku naszego kolegi – świetnego fotografa, stojącego na rusztowaniu, z okularami zachlapanymi białą farbą sufitową, machającego wałkiem, przez kilka godzin, bez słowa skargi; zaprzyjaźnionych funfelek – aktorek wieszających na drabinach kilometry ciężkich, czarnych kotar; czy męża naszej pedagożki śpiewu, układającego samodzielnie 200m2 podłogi. Krążyła między nami niesamowita energia, radość pracy nad czymś naprawdę ważnym, podekscytowanie przestrzenią, która powstawała na naszych oczach. Zmęczeniu towarzyszyły śmiechy, rozmowy o błahostkach i sprawach ważnych, życiu, sztuce, planach rozwoju. Byliśmy pełni nadziei, a robota dosłownie paliła nam się w rękach. Na zakończenie misji ożywienia marzeń, zaplanowaliśmy huczne, dwudniowe świętowanie z zaproszonymi gośćmi, koncerty i spektakle, w dwóch salach naprzemiennie, przebogaty program z udziałem mnóstwa fantastycznych ludzi. O całej akcji poinformowaliśmy media. Pisały o nas gazety, anonsowało lokalne radio. Założyliśmy fanpage na FB, koleżanka – graficzka podarowała nam logo i stronę internetową. Powstały plakaty, które wydrukowaliśmy w zaprzyjaźnionej drukarni i rozwiesiliśmy w całym mieście. Zainteresowanie imprezą było ogromne. Zapowiedziało się wielu artystów – wykonawców, dzwonili, pisali do nas widzowie.
Działaliśmy w amoku. Z jednej strony wykańczaliśmy wnętrza CIA, z drugiej tworzyliśmy i promowaliśmy program otwarcia. Logistyka wydarzenia była mordercza, przy tej ilości zmiennych i brakach sprzętowych. Pożyczaliśmy, kombinowaliśmy, stawaliśmy na rzęsach. Musiało się udać! Ostatecznie skoordynowaliśmy poszczególne punkty i w piątek wieczorem, 9 kwietnia, mieliśmy wszystko zapięte na ostatni guzik, dopracowany każdy szczegół. Rozeszliśmy się do domów i spokojnie poszliśmy spać.
Obudziliśmy się w innej rzeczywistości. Nieświadomi niczego, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy do CIA. Było jeszcze tyle drobiazgów do ogarnięcia, przed imprezą życia. Niepokoiło nas trochę, że nikt nie odbiera telefonu, że sieć była jakby nieaktywna, lub przeciążona. O tym, co się stało, dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu. Nie mogliśmy uwierzyć, że właśnie doszło do katastrofy lotniczej i ktoś ważny zginął na pokładzie.
Mam ten obraz przed oczami. W zawieszeniu, zszokowani i przybici, siedzimy w przygotowanym właśnie do hucznego otwarcia CIA i czekamy na informacje. Każda pojawiająca się osoba przynosi kolejne, makabryczne szczegóły. Telefon nie działa. Internet ledwo. Gra radio, a my jesteśmy jak ogłuszeni i możemy jedynie śledzić doniesienia i trwać. Niedowierzając. W ciągu parudziesięciu minut przeszliśmy od skrajnego szczęścia, do przerażenia i smutku.
Odwołaliśmy otwarcie.
cdn.