To były bardzo dziwne urodziny – czterdziestka Kuby.
Dwa tygodnie po śmierci mamy – i, jak się domyślacie, nie byłam w nastroju zabawowym. Dźwigałam się po wielkiej stracie, a życie, wbrew mojemu nierealnemu oczekiwaniu nie stanęło w miejscu, rzeka czasu płynęła bez przeszkód i opóźnień, wraz z moim smutkiem. Emocje (różne, splątane, ambiwalentne, nieadekwatne) przychodziły falami, a ja czułam coraz większą pewność, że muszę, chcę żyć dalej mimo wszystko i tworzyć swoje życie krok po kroku, codziennie, z odwagą, energią i czułością. Mimo, iż zgubiłam gdzieś kompas i szukałam nowego.
Naprawdę chciałam zorganizować dla Kuby coś wyjątkowego.
Spontanicznego urodzinowego grilla na tarasie u mojej siostry, na którego zaprosiliśmy bliskich znajomych i przyjaciół. Z wielkim tortem, życzeniami, górą dobrego jedzenia, śmiechem i pogaduchami, z tymi elementami na pozór nieistotnymi, dzięki którym nasz świat staje się pełniejszy, cieplejszy i do zniesienia. Stawili się w komplecie, jak jeden mąż pogodni i sympatyczni. I już samo to sprawiało, że wieczór był wyjątkowy.
Czterdziestka z niespodzianką.
Wiem doskonale, że to w wielu przypadkach bardzo źle się kończy i że karygodnym jest ofiarowanie zwierząt w formie prezentu, ale miałam opracowane wszystko, każdy plan: B, C… (cały alfabet). Zresztą znam Kubę dwie dekady, siebie całe życie i czułam, że wszystko ułoży się doskonale. Byłam zdecydowana wziąć (jeśli to byłoby koniecznie, samodzielnie) pełną odpowiedzialność za nowego członka naszej rodziny.
Pojechałam w tajemnicy odebrać pieska. Cała ekipa gości (poza solenizantem) była oczywiście wprowadzona w sprawę, prezenty zamówione z listy raczej psich, a nie ludzkich akcesoriów.
Wtedy, dwa lata temu, w tę słodko – gorzką rocznicę pojawił się Dante. Wkroczył i swoją psią obecnością kompletnie zmienił energię w naszej przestrzeni. Mały psicud. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że stało się tak wcale nie po to, by załatać emocjonalną dziurę, czy odgonić smutek. Mieliśmy to spotkanie wpisane w życiorysy. Wszyscy troje. Dante wypełnił miejsce, które wydawało się czekać na niego od zawsze. Nasz dom stał się jego domem od pierwszej chwili. W tym przypadku urodzinowy zwierzak był strzałem w dziesiątkę! Polizanie ręki, spojrzenie w oczy – byliśmy kupieni! Zrobilibyśmy dla tego psiaka wszystko! Nasza historia wraz z jej bajkowym finałem nie oznacza, że namawiam Was do tego rodzaju praktyk, bo w większości przypadków nie przynoszą nic dobrego, dla żadnej ze stron. Posiadanie zwierzęcia musi być świadomą, dojrzałą decyzją. Uprzedzam wątpliwości, moja wtedy taką była, a o Kuby podejście raczej się nie martwiłam (oboje jesteśmy zwierzolubni i znamy się jak łyse konie).
Kuba i psiątko.
Rozczulający widok. Wzrusza mnie za każdym razem, gdy widzę ich idących razem (pańcio – 186 cm + miniczworonóg – 4800 gram), gdy bawią się i wygłupiają, eksplorują swój chłopakowo – zwierzęcy świat. Dante jest słodkim psiakiem, ale do ostatniego tchu terierem (big dogiem zamknięty w małym dogim). Charakterkiem, łobuziakiem, kombinatorem i rozemocjonowanym wrażliwcem. Żadnych dróg na skróty, 100% zaangażowania, krew, pot i łzy, do zdarcia gardeł i zelówek.
Trochę nam zajęło dotarcie się.
Teraz jesteśmy już jako tako dogadani, plus – minus – konstans, wszyscy mają swoje miejsca, rozpoznane zostały potrzeby i ustalone rytuały, a pies jest uwzględniony w każdym punkcie naszego życia. My jesteśmy centrum jego świata i uwierzcie mi, niekiedy nawet nie bardzo umiemy znaleźć słowa, żeby precyzyjnie określić nasze względem niego uczucia, jak bardzo jesteśmy mu wdzięczni za bezkresną psią miłość, ufność, czułość, radość, jak bardzo nasyca nasz świat kolorem.
Często patrzę na mojego małego przyjaciela i kula wzruszenia rośnie mi w gardle, a łzy cisną do oczu. Mówię wtedy do niego po prostu: „Kocham cię, piesku”, a on spogląda mi w oczy z mądrością przekraczającą rozumienie, ścisłe definicje i intelektualne pojmowanie zdarzeń, i rozpuszcza wszystko, co mroczne, straszne i bolesne w moim wnętrzu.
Super się czyta bo chyba trochę rozumiem -pozdrawiam