Czy wierzysz w „bratnie dusze”?
Dawnymi czasy skwitowałabym to pytanie wzruszeniem ramion i uśmiechem, ale przeznaczenie postawiło mi na drodze tę najważniejszą, jedyną – osobę numero uno! Ludzia na całe życie! Prawdziwą, wielką miłość. Dość nieoczekiwanie, w efekcie wielu zbiegów okoliczności. Jak w zwariowanej komedii romantycznej.
Czego nie znajdziesz w lesie, to ci do domu przyniesie.
Poznaliśmy się przez mojego dobrego znajomego. Przyprowadził mnie do domu brata – konesera, posiadacza wielu ORYGINALNYCH płyt CD (2000 rok, heloł!), żeby w zacnym gronie znaleźć muzykę do pierwszego w naszym życiu spektaklu. Kuba, brat – koneser, raczej nie spodziewał się wizyty towarzyskiej późnym wieczorem, w środku tygodnia. Nawet go chyba nie było na miejscu, dołączył, gdy już ugoszczono nas kawą i ciastem. Wszedł do pokoju, zdziwił się grzecznie, po czym zupełnie swobodnie usiadł i dołączył do rozmowy. Biło od niego ciepło. Pogoda ducha i energia. Pomyślałam: „Fajny facet!”
Przegadaliśmy całą noc. Właściwie nie padła żadna propozycja spotkania, wymiany telefonów. Cześć. Cześć. Miło było poznać.
I tyle. Wróciliśmy do swoich żyć.
Nagle, po paru dniach ciszy, zadziało się coś niesamowitego (los zdecydował się wtrącić!) i zaczęliśmy się po prostu na siebie napataczać! Na ulicy, w sklepie, na imprezie. Cały czas. W różnych miejscach. Gdzie się nie obróciłam – Kuba! Gdzie nie spojrzał – zołza! Wcześniej, mieszkając w tym samym mieście, obracając się w jednym kręgu znajomych nie „zauważaliśmy się”, a teraz natykaliśmy się na siebie nieustannie. Odkrywając, że lubimy w swoim towarzystwie tańczyć, śmiać się, rozmawiać. Dużo spacerowaliśmy, trajkocząc jak starzy kumple. Tak, również poszliśmy na randkę. Z winem, czerwoną różą i patrzeniem w oczy.
Po miesiącu zamieszkaliśmy razem.
W listopadzie minie 20 lat.
Miłość. Czym jest?
Od początku byliśmy z Kubą połączeni. Miałam poczucie, niemal od pierwszej chwili, że znam tego faceta, że go lubię, ufam mu, że rozśmiesza, widzi mnie i słyszy naprawdę. Nasze energie były kompatybilne. I co może wydawać się dziwne, ale od zawsze, mimo tej więzi, czułam się wolna. Czułam, że mogę oddychać, tworzyć, być sobą.
Nasze wspólne życie bynajmniej nie jest sielanką. Potrafimy się kłócić, wyzłośliwiać, mieć gorsze dni. Ale kochamy się i lubimy. Stoimy za sobą murem w trudnych chwilach. Dużo się śmiejemy. Tolerujemy swoje dziwactwa. Nikt nie udaje. Jesteśmy związani i zarazem wolni.
Czy warto czekać na swojego człowieka ?
Nie wiem, ja nie czekałam. Nie obgryzałam paznokci, nie rozglądałam się nerwowo za przystojnym księciem na białym koniu, który mógłby mnie uratować przed staropanieństwem i bankructwem (brrrr…). Miałam za sobą wieloletni związek, z niezwykle przykrym finałem i dobrze mi się żyło w pojedynkę.
Dlaczego mnie to spotkało?
Nie oszukujmy się, nawet najsilniejsza i najmądrzejsza osoba może pokochać kogoś złego. Zło często ubrane jest w bardzo pociągającą szatę. Moje miało cudownych rodziców i zaczątki choroby alkoholowej. Niesamowity intelekt i emocjonalny chłód. Długo pielęgnowałam złudzenia, że jestem silna, że dam sobie radę, że zmienię opanowanego przez alkohol i zielonookiego potwora zazdrości człowieka. Nic bardziej mylnego. Trwałam zawieszona w dziwnym niby życiu. Brutalnie szarpnięta i rzucona plecami o ścianę, odzyskałam rozum. I siłę żeby o siebie zawalczyć. Spakowałam rzeczy i odeszłam, nie oglądając się wstecz.
Znowu mogłam oddychać.
Dlaczego życie w pojedynkę jest lepsze, niż w toksycznym związku?
Toksyczna miłość wysysa wszystkie siły, podkopuje system wartości. Pochłania część naszej jasnej strony. Zamraża. Niszczy.
Znam to od środka.
Czasem najtrudniej jest zostawić bolesne sprawy i ruszyć dalej. Bez żalu. Negatywne doświadczenia ukształtowały we mnie tak samo mocno niezłomność i kruchość. Mogłam wybrać, co będę oswajać i pielęgnować. Czy będę sarkastyczną suką, czy spróbuję ochronić tę delikatność, odnaleźć równowagę pozostając nadal otwartą na innych ludzi?
Wybrałam to drugie.
Od nas właściwie zależy, czy nasze życie będzie pełne miłości. Możemy spotkać bratnią duszę, ale też żyć w pięknym, wartościowym i bogatym związku z kimś, kto wcale nią nie jest.
Życie singla może być trudne, ale też może stać się hołdem miłości do samego siebie (nie mylić z egocentryzmem!), być wypełnione ciepłem, spokojem, obecnością innych. Życie samemu, nie oznacza samotności. Tak, jak nie zapobiega jej bycie w związku.
Nie poddawajcie się !
Życie lubi płatać figle.
Piękna ta Wasza historia miłosna ❤
Słodko-gorzko. Pięknie. Czekam na więcej ❤
Dobrze się zaczyna. Dobrze się czyta. I dotykasz ważnych rzeczy. Jak to, że bycie singlem nie zawsze oznacza samotność. I, że zawsze mamy wybór. Pozdrawiam 🙂